***

błogość deszczem
spada nam na głowy
wiatrem lekkim
czułość nasze spojrzenia
nas utulą
nasze głosy wtapia się w nas
miłość jakaś
pobieżnie utkana przebija nam dłonie wciąż jesteśmy po jednej stronie

W EDENIE

I
wśród szumu liści
z gałęzi młodych
poznajesz obcy teren
jesteśmy tacy oczywiści pod słońcem dnia
czy pod księżycem
bierzesz znów za wiele
wśród westchnień
miłość nam przemycę w edenie cichym
rozedrganym
zebrać chcesz owoce
ustami ujmując czas pod niebem lichym
choć dobrze znanym
już w piersiach nam łomocze to owoce zbierają nas II
zgra się głos ptactwa
z pieśnią wody
zerwiemy się jak nurt
zmiesza się z jękiem
wariactwa
dotyk swobody z rajskich progów
już coś się wymyka
stwarzasz nowy kult
nie ma tu bogów
gdy uwielbienie
w wargach się zamyka już ciemnieje
huk grzmotów zimny
uderzy w ziemię suchą
gniew boży się chwieje
i zaraz tu spłynie
ciężką pokutą za
grzech nasz niewinny ale zbieraj mnie
dalej
ślubując życia nowe
pieczętuj wytrwale

ZIELONY PEJZAŻ

mój raj miał oczy całkiem zwyczajne
podobne do innych tysiąca
lecz gdy zechciałam spojrzeć raz jeszcze
różnica zaszła znacząca gdzieś ten ich błękit się zakołysał
w obłokach mej niepamięci
łagodnie płynąca lazuru toń
wynurza się, szumi, nęci... poddałam się falom i wtedy, jak grom
z tego nieba, z tego strumienia
stal jakaś wyszła, jak granit mocna
choć skryta w otwartych spojrzeniach tę szarość w całości, jej tajemnice
wciąż pragnę zgłębić dokładnie
lecz z popielatym, chłodnym błękitem
niczego szybko nie zgadnę i razu pewnego, gdy znów wejrzałam
w źródła mojego pragnienia
zalśniły mi błogo barwami traw
wzrastając w tysiącu odcieniach zderzyły się gdzieś w swej ciepłej naturze
emocje z pól wszystkich zebrane
buchnęła świeżość naiwnym szczęściem
zielona
i kwitnie dalej

SZEPTEM

uciszaj mnie, uciszaj
kołysz strużkami światła
wypalaj we mnie
wersy swego życia zbierz myśli z moich warg
spierzchniętych od bezdechu
już nic mi nie
zostało do ukrycia zgraj we mnie każde drżenie
palącym wzrokiem otocz
łaknienia przygaszone
wieki temu zwiąż z sobą, zwiąż na stałe
ust dotyk z młodym lękiem
i dłonie naucz
kochać po swojemu

DOKUMENTUJĄC UWIELBIENIE

lubię leżeć w twej nagości
i przyglądać się bezwiednie
jak twa skóra dla miłości
to rumieni się, to blednie lubię też gdy w świetle lichym
tętno szybkie mam pod ręką
i zwalniając gestem cichym
magię kreślę pod twą szczęką
lubię zapisywać w głowie
każdy skrawek twego piękna
słowa, które czułość powie
usiłuję zapamiętać
muskam opuszkami palców
ciepło jeszcze niepoznane
zanim znów uciekną w tańcu
niewinności rozerwane

i lubienie to tak nagle
zawładnęło moim rytmem
że mi duszę wolno kradniesz
tym, co przecież jest tak...
zwykłe

W POŚPIECHU

szukam cię podświadomie
bo twoja obecność jest domem wsłuchuję się
może usłyszę
jak głosem
codzienność kołyszesz i usta me
więdną powoli
blask zamiera zaraz potem znów mnie wyzwolisz
rytmy splączą się bez kontroli
wszystkie myśli się zaczną otwierać łapmy czas, skoro chce nam pozwolić
sprawdzać siebie nawzajem do woli póki miłość nam jeszcze doskwiera

PRZEMYŚLANIE

w słońcach jasnych jak dni wiosny
kocham cię na sposób prosty
w lekkim drżeniu rąk jedności
kiedy radość wpada w kości w uniesionych ust kącikach
w śmiechu, który się wymyka
bowiem w ruchach twoich stałych
słowa nasze pozostały i nie wahasz się, kochany
kiedy sypią nam się plany
a ja cały czas, niezmiennie
czuję, co rozkwita we mnie bo nie tylko w czułych gestach
wynoszonych na piedestał
umiem nami się zachwycać
i ukochać sploty życia ale w rwanych snach, w pytaniach
w całowanych pożegnaniach
w dźwięku wiatru, który muska
nasze twarze łącząc usta w szczątkach zmartwień, w kołataniu
serca na myśl o rozstaniu
w strachu, czy tu będziesz i czy
poznam kiedyś źródło przyczyn w wybuchaniu złości młodych
gdy poznaję twe powody
dla wspólnego obcowania
ciągle ucząc się kochania w świetle wspólnych popołudni
kiedy szczęście pijąc złudni
popaść potrafimy łatwo
w smutek gorzki i w coś nadto nawet w nocach wciąż chłodniejszych
gdy czas już nie tworzy wierszy
nadal kocham cię najdroższy
raz ostatni, raz mój pierwszy

BLISKOŚĆ

młodą radość ci rozwieję
na końcówkach rzęs
jeśli tylko mego życia
zechcesz ugryźć kęs ukołyszę woń pragnienia
lęków mając co nie miara
czar rozłożę w ciepłej skórze
z której szczera bije wiara nadrumiane dwa policzki
warg kącikiem musnę lekko
i w anielskich poematach
z niebem złączę słodkie piekło tylko dłoni nie zabieraj
z mojej duszy rozedrganej
żebym mogła w miarę czasu zakochiwać się w nas dalej

ROZMYŚLANIA PO PRZYBICIU DO BRZEGU

wchodzę dziś na nowy ląd
niepewnie badam czysty piasek
do wody wejść się boję trochę
lecz strach ten minie z czasem

za dnia wystawiam twarz ku słońcu
policzki teraz mam rumiane
duch mój przebudzony, świeży
nie może odkryć, co się stanie

wyciągam ręce coraz wyżej
by sięgnąć, jeszcze nie wiem po co
poznaję z wolna zapach gwiazd
tańczących lekko wczesną nocą

smak spojrzeń i woń roślin młodych
szkicować staram się sumiennie
i z każdym szybszym zrywem wiatru
milczenie twoje wnika we mnie

za krokiem krok subtelnie stawiam
na pamięć ucząc się twych ruchów
cierpliwie badam każdy szczegół
w miłości nie ma żadnych skrótów

i zrozum, że nieśmiało jeszcze
buduję między nami bliskość
po pierwsze - z braku doświadczenia
po drugie - z czystej wiary w przyszłość

ŻYCZENIE

w jednej chwili pasujemy doskonale
szybkie myśli i oddechy są podobne
zaraz potem los nie łączy nas już wcale
i pęknięcia widzę w prędkich snach łagodne

momentami przecież całkiem niedorzecznie
brzmi historia nasza, cudem zapleciona
drobne fakty, skutki, cele sprzeczne...
tak jakbyśmy nie powinni się dokonać

lecz coś pryska, wątpliwości zanikają
kiedy patrzę w zagadkowe twoje oczy
a w ich głębi obietnice pozostają
błyszcząc jasno, bym nie mogła z kursu zboczyć

i gdy tuląc wdycham znowu twą obecność
pod palcami mi pulsuje ciepłe serce
to rozumiem - tego właśnie chcę na wieczność
tylko ciebie, ciebie ciągle coraz więcej

Z ZAMKNIĘTYMI OCZAMI

skraplasz chwile między deszczem
łez zupełnie nieulewnych
oddech drży od wczoraj jeszcze
tchnięty mocą słów zbyt pewnych

wciąż zamglone oczy badam
opuszkami wspomnień świeżych
coraz bardziej w ciebie wpadam
bo mam powód by znów wierzyć

spośród zatopionych pragnień
zbieram cienkich dusz fragmenty
układając młodą całość

w sposób dla mnie niepojęty
wiem że mi się nie rozpadniesz
bo coś w nas się dokonało

choć mnie zmieszasz niespodzianie
kreśląc przyszłość światłem wzroku
będę - jak na zawołanie -
śledzić biel zgubionych kroków

i momenty bez bliskości
znów wystawią mnie na próbę
gdy spotkania nam odwleką

wrócę więc w rzeczywistości
blask gdy świat realny zgubię
chcąc cię poczuć pod powieką

SEKRET

niecierpliwie tu się skradasz
pragnąc moje myśli przebrać
wiem, że szybko mnie przebadasz
by oddechy mi odebrać wypalając w mojej skórze
wspólnych głupich myśli znaki
pieczętujesz nas w naturze
wypełniając moje braki każde tchnienie czy muśnięcie
miesza radość w moich zmysłach
chcę być rankiem i zaśnięciem
naszej prawdy w twych pomysłach i malując po raz wtóry
pocałunki ciągle pierwsze
czuję jak rozbierasz mury
nawet oczy mam jaśniejsze więc w źrenice twe się wbijam
i zamglone, i rozwarte
a w źrenicach - czas nie mija
stawiasz los na jedną kartę rzucasz wszystko w tę niejasność
jaka jawi się w realiach
moje gesty to twa własność
zwiększasz tempo, gdy ja zwalniam ciągle sprawdzasz mnie, nie słowem
lecz rąk ciepłych kołysaniem
bicie serca jest powodem
czemu tutaj pozostanę w tych piosenkach do uspania
które kiedyś ci zanucę
znajdziesz prosty sens kochania
że twych ust już nie porzucę tylko nie spiesz się, kochanie
ze spojrzeniem we mnie śmiało
kiedy zajmiesz się pytaniem…
bo od dawna masz mnie. całą.

KRÓTKO

coś cię nie ma
coś za często mi uciekasz
w śmiałych myślach
zdajesz się za bardzo zwlekać


w pewnych słowach
nie potrafię nas odnaleźć
chociaż radzisz sobie
ze mną doskonale

ale pustka nieustannie
mnie dziurawi
i czekanie może
prędko wszystko strawić

kiedy światła zaczną
spalać się bez ognia
to rozżarzyć nas
już będzie niepodobna

POBIEŻNIE

w moich gestach nie dostrzeżesz zawahania
w takim sprawach ja dołożę wszelkich starań
i uśmiechy podaruję ci te proste
gdy malować zacznę dla nas wieczną wiosnę

w ciepłych zrywach i dłużących się godzinach
poczujemy jak zakwitać coś zaczyna
zostawimy za plecami dawne światy
chociaż los z początkiem spisał nas na straty

tylko nie patrz zbyt głęboko w me tęczówki
bo czas uczuć może stać się nazbyt krótki
i gdy ujrzysz w mym spojrzeniu całą prawdę
jakiś lęk tę naszą jedność szybko skradnie

W NADMIARZE

znów za dużo mam radości
i za wiele łez się zbiera
będę myśleć o miłości -
- ktoś mi duszę sponiewiera

znajdzie tutaj drogę człowiek
niestworzony do mych kroków
patrząc spod niepewnych powiek
zauroczy ciepłem wzroku

sam nie wiedząc czego pragnie
zerwie z życia stare lęki
jeszcze zanim mnie odgadnie
wpłynie w ciche, drobne dźwięki

w oceany rozhulane
zmieni noce i poranki
tchnienia zbierze zakochane
żeby spełnić swe zachcianki

a ja, głupia, będę patrzeć
jak w pragnieniu się rozmywa
to, co trudno będzie zatrzeć
gdy boleśnie dni pozrywa

PRZEBUDZENIE

jego wzrok? jak modlitwa
rozniebionych gwiazd i świtań
które łączą głębię tego
o co prosisz, lecz nie pytasz

jego uśmiech? uśmiech losu
plączącego w zgrabną całość
drobne blaski dni zbyt wątłych
by w nie wpisać doskonałość

a objęcia wciąż nieśmiałe?
dotyk życia, który tworzy
myśli całkiem niespokojne
o tym, co się ma ułożyć

i gdy znika nagle, cicho
swym milczeniem depcząc tchnienie
świeżych wiosen, wtedy wszystko
zdaje ci się tylko śnieniem

CZYŻBY GRZMIAŁO?

kropla spada w dół po skroni
swą przeszłością chcesz ją gonić
i nadzieją zmierzyć, zbadać
czy się z kropel coś układa

patrzysz w niebo przestrzelone
błyskawicą wieku temu
wypatrujesz czy zapłonie
nowym światłem - nie wiesz czemu

wciągasz zapach nawałnicy
myśląc, czy to zakończenie
deszcz nie bębni po ulicy
z chmur wysnuły się już cienie

ale wdychasz strach nienowy
wiązką zmysłów widząc chyba
jak w ostatnich stróżkach wody
coś migocze, coś się zrywa

i już nie wiesz czy to mara
czy odbicie dawnych wzlotów
naderwana z hukiem wiara...

stoisz tylko w chłodnym wietrze
moknąc wciąż od zimnych potów
delektujesz się powietrzem

może z niego się wysnuje
nowa burza - antidotum


BEZKRES

nie kończysz się, nie kończysz
każdy detal z sobą łączysz
i życzenia próżne splatasz
z tym, czym byłeś w moich światach

nie ma kresu twa obecność
zapisana tu na wieczność
w pięciolinii pustych marzeń
w której ty wyryłeś skazę

daj mi szybko więc zaklęcie
które szepnę raz, z przejęciem
i wymażę cię skutecznie

bo wciąż duszą mnie zawzięcie
puste słowa sztucznym szczęściem
to się stało niebezpieczne


PUNKT WIDZENIA

co widzisz w zmęczonych rysach?
czy coś w nich może zachwycać?
czy raczej litość się budzi
gdy wzrok twój moją złość studzi?

czy dostrzec potrafisz jeszcze
to, czego nigdy nie streszczę
to, co rodzi me lęki
leczone oddechem piosenki?

czy jest jakaś część w twoim ciele
która nie miała zbyt wiele?
obawy rdzawe, pragnienia
duszone w codziennych zdarzeniach?

czy jest uczucia choć trochę
rwanego przedwczesnym lotem?
resztki ciepła z obcego uśmiechu
na myśl o wspólnym grzechu?

czy słowa się plączą w kącikach
ust, gdy je szybko zamykasz?
czy dźwięki ci chodzą po głowie
te, których już nie wypowiesz?

czy dłoń twoja szuka czasami

tego, co było przed nami?